Budżet państwa kojarzy się większości obywateli z workiem św. Mikołaja. Każdy chciałby dostać jak najwięcej prezentów. Nie każdy jednak zdaje sobie sprawę, że państwowy Mikołaj, aby sprawić jakiś prezent, musi najpierw zdobyć na ten cel pieniądze. Mikołaj nie ma fabryki pieniędzy, zabiera je więc obywatelom.
Państwo spełnia wiele funkcji. Broni swych obywateli i terytorium przed zagrożeniami zewnętrznymi (wojsko), zapewnia spokój i porządek (policja), kształci obywateli (szkolnictwo), dba o ich zdrowie (przychodnie, szpitale). To tylko kilka najważniejszych zadań państwa. Ich realizacja wymaga pieniędzy. Żołnierze, policjanci, nauczyciele, lekarze nie będą pracować za darmo. Budynki nie postawią się same. Nikt nie podaruje nam czołgów i samolotów.
Państwo ustala swoje zadania na kolejny rok i kwoty pieniędzy niezbędne do ich realizacji. Z drugiej strony określa źródła, do których sięgnie po pieniądze. Plan finansowy państwa określający kwoty wydatków państwa na różne cele i wskazujący źródła, z których państwo sfinansuje swoje wydatki, to właśnie budżet państwa.
Instytucje państwowe odpowiedzialne za budżet robią dokładnie to samo, co większość rodzin. Kowalscy sumują pensje męża i żony oraz planują wydatki. Ile na mieszkanie, na ubrania, na żywność, na sprzęt RTV i AGD, na książki dla dzieci, na wakacje itd. Kowalscy nie mogą wydać więcej pieniędzy niż mają. Jeśli nie starcza pensji mogą zaciągnąć kredyt lub pożyczkę ale wcześniej czy później będą musieli je spłacić.
Identycznie jest z wydatkami i dochodami państwa.
Łączna kwota wydatków naszego państwa określona w budżecie na 2013 rok wynosi prawie 335 miliardów złotych. Najwięcej, bo prawie 76 mld zł państwo planuje wydać na obowiązkowe ubezpieczenia społeczne, prawie 44 mld zł pochłonie obsługa długu publicznego (zadłużenia państwa z poprzednich lat), prawie 23 mld zł wydanych zostanie na wojsko. Bezpieczeństwo publiczne kosztować będzie 13 mld złotych, ochrona zdrowia 7 mld zł itd. To tylko kilka pozycji wydatków budżetowych. Zainteresowanych dokładnymi liczbami odsyłam do ustawy budżetowej.
Przyjrzyjmy się teraz skąd państwo zamierza wziąć pieniądze. Planowane dochody ogółem wynoszą ponad 299 miliardów złotych. Prawie 267 mld złotych państwo chce uzyskać z podatków. Najwięcej, bo ponad 192 mld zł z podatku VAT. Kolejne prawie 65 mld zł to podatek akcyzowy. Dalej mamy podatek dochodowy od osób fizycznych - prawie 43 mld zł, podatek dochodowy od osób prawnych (przedsiębiorstw) - prawie 30 mld zł oraz opłaty, grzywny, odsetki i inne dochody - 20 mld zł.
Nietrudno zauważyć, że planowane łączne wydatki są większe o prawie 36 miliardów od łącznych dochodów. Skąd państwo weźmie tę kwotę? Pożyczy. Zadłuży się. Ale kiedyś będzie musiało zwrócić.
Zwróćmy uwagę na kilka kwestii.
Po pierwsze, w budżecie przewidziano wiele źródeł dochodów: podatek VAT, podatek akcyzowy, podatek dochodowy od osób fizycznych itd. Kto płaci te podatki? W przypadku podatku dochodowego od osób fizycznych sprawa jest prosta - płaci go każdy obywatel (z wyjątkiem rolników) w wysokości zależnej od swojego dochodu. A VAT? VAT płaci każdy, kto kupuje materiał, produkt lub usługę podlegające opodatkowaniu VAT (czyli prawie wszystko - wyjątki są nieliczne). Wydawać by się więc mogło, że VAT płacą wszyscy - konsumenci i przedsiębiorstwa. To jednak tylko złudzenie, bo ostatecznie VAT płaci jedynie konsument. Konstrukcja tego podatku jest taka, że przedsiębiorcy otrzymują zwrot VAT ujętego w fakturach dostawców, które opłacili. Więcej informacji o VAT znajdziecie w tekście poświęconym temu podatkowi, który niedługo się ukaże.
A co z podatkiem akcyzowym? Płacą go obywatele kupując tytoń, alkohol, paliwa. Ale płacą go także przedsiębiorcy. Akcyza, w odróżnieniu od VAT, nie jest zwracana przedsiębiorcom. Stanowi jednak dla nich koszt. Starając się osiągnąć założoną opłacalność, gdy wzrasta ich koszt, próbują zwiększyć cenę, którą płaci konsument.
Można więc powiedzieć, że niezależnie od nazwy pozycji w przychodach budżetu, pieniądze, w ostatecznym rozrachunku, wyciągane są od obywateli.
Po drugie, im więcej państwo chce wydać, tym bardziej musi łupić swoich obywateli. Czy warto więc popierać pomysły posłów i urzędników, które pociągają za sobą zwiększenie wydatków budżetowych? Szczególnie płodni i pełni inwencji są nasi przedstawiciele w okresie przedwyborczym. Zwykle ich pomysły dotyczą wąskich grup społecznych czy środowisk, a wydatki związane z ich realizacją wynoszą kilka czy kilkanaście milionów złotych. Ale ziarnko do ziarnka i suma wydatków rośnie. Muszą więc także rosnąć obciążenia obywateli.
Po trzecie, im większy budżet państwa, tym bardziej ograniczana jest nasza wolność. Wolność, to także swoboda decydowania, na co przeznaczymy nasze ciężko zarobione pieniądze. Gdy z zarobionych 2.000 zł państwo, w formie różnych podatków zabiera nam 500 zł, to pozostałe 1.500 zł możemy wydać, na co chcemy: na rower, meble, rozrywkę. Gdy państwo zabiera nam 800 zł, to do dyspozycji pozostaje nam tylko 1.200 zł. Nasz wybór został ograniczony.
Po czwarte, im więcej zadań państwo sobie stawia, tym większej rzeszy urzędników potrzebuje. A urzędnikom też trzeba zapłacić. Państwo występuje w roli pośrednika, który nie zrezygnuje ze swojej prowizji.
Jaki stąd płynie wniosek? Trzeba dobrze się zastanowić, czy warto popierać polityków dążących do zwiększenia obciążeń podatkowych obywateli. Zwykle nie mówią tego wprost. Tego wyborcy nie lubią słuchać. Wyborców cieszy, gdy politycy chcą im sprawić prezent ze środków budżetowych. Ale za te prezenty i tak w końcu zapłaci sam wyborca. I to zapłaci więcej, niż gdyby sam miał go sobie kupić.